Książki żeglarskie dzielą się na dobre i te słabsze (…) dobre książki żeglarskie są o życiu (…) „Śpiew syren” z pewnością należy do tych dobrych książek żeglarskich.
Może to być pewnym zaskoczeniem, bo do Lotniczej Oficyny Wydawniczej trafił tekst o tematyce… morskiej, a dokładnie żeglarskiej. Po kilku pierwszych zdaniach byłem już pewny – to autentyczny Gann!
Ten sam sposób wyrażania myśli, taka sama wrażliwość, narracja, zupełnie jak w „Los jest myśliwym”. Czytałem więc autentycznego Ganna. Świetna praca tłumacza, który utrzymał klimat „Losu”. Sam tekst początkowo wydawał się jasny, ale nadeszły fragmenty bardziej specjalistyczne. Mimo, że od lat mam patent sternika, lecz raczej nikłą praktykę, pojawiły się pewne trudności. Napotykałem wiele znanych mi słów, ale ich znaczenia podobnie jak sztuka „wiązania sznurka” na tysiące sposobów – gdzieś się zatraciły. Na szczęście zamieszczony słowniczek terminów, nie tylko żeglarskich, ale także „mało używanych w mowie potocznej”, rozwiązał sprawę i problem został zażegnany. Razem z autorem i jego załogą przemierzałem więc morza i oceany, sycąc się przygodą, i gdy otworzyłem kolejna stronę pdf, i która okazała się być pustą, następna także – dotarło do mnie, że to koniec… i poczułem pewien zawód.
Nagle znalazłem się na lądzie, bez szumu oceanu, wydętych na wietrze żagli. Nagle zakończyło się coś, jakby etap życia, choć to tylko opowieść, lecz jakże odmienna od tych pisanych przez żeglarzy, którzy być może nigdy nie żeglowali.
Click here to add your own text
Recenzje
Autor, przymusowo kotwiczący jachtem na Bornholmie z powodu sztormu wspomina swoje przygody z żeglowaniem. Kanwą książki Ernesta K. Ganna pt. „Śpiew syren” jest historia starego szkunera „Albatrosa” zakupionego przez autora w Rotterdamie i przebudowanego w San Francisco na brygantynę. Opis rejsu do San Francisco, przebudowy statku, a następnie żeglowania wśród wysp Pacyfiku, postaw i charakterów członków załogi utrzymany jest w konwencji żeglarskiej gawędy, pełnej humoru i autoironii, będącej jednocześnie rzetelnym opisem radości i problemów żeglugi, sztormów i ciszy, manewrów, pracy na rejach, kapitańskich rozterek. W tok narracji autor wplata wspomnienia o kilkunastu innych, różnego rodzaju jachtach, których był właścicielem. Wspomina rejsy na nich i pracę rybaka na niewielkich kutrach. Książkę kończy krótka relacja o późniejszych losach „Albatrosa”, sprzedanego innemu kapitanowi z powodu braku możliwości jego utrzymania. Ostatnie dni tego statku znane są kinomanom z filmu „Sztorm”, przedstawiającego jego zatopienie przez biały szkwał.
Książka „Śpiew syren” jest jedną z najlepszych pozycji żeglarskiej literatury, świetnie przełożoną przez Macieja Roszkowskiego. Emanuje z niej radość z żeglowania i groza morza, i jego piękno oraz głębokie, filozoficzne przesłanie, dowodząca istnienia nieodpartej potrzeby tego, co starożytni ujmowali lapidarnym stwierdzeniem: navigare necesse est.
Jacek Czajewski
Warszawa, 15.04.2013
Tak, jak zapowiadałem – dziś coś o niesamowitym, ciekawym, ambitnym, dzielnym człowieku, lotniku, pisarzu, żeglarzu, armatorze oldtimera. Wszystko w jednej osobie. Mowa jest o Erneście K. Gann’ie, o którym w Polsce poza lotnikami jak dotąd raczej mało kto wie. Bo jeżeli teraz szukamy nowego idola dla młodzieży to tu w książce pt. „ŚPIEW SYREN” go znajdziecie. Wielka to zasługa Macieja Roszkowskiego, który podjął się tłumaczenia trudnego tekstu. Dlaczego trudnego? A bo jest to tekst nasycony autoironią i bardzo specyficznym humorem.
Dwa słowa o Autorze: urodził się w Nebrasce w roku 1910. Skończył szkoły wojskową, lotniczą i … dramatyczną. W czasie II wojny światowej pilotował najbardziej zagrożone samoloty – transportowce.Latał nad oceanami, nad wiecznymi lodami Północy, nad Himalajami. Po wojnie kapitanował na róznych statkach – zajmujac się jednocześnie pisarstwem. Napisał ich ponad 30. Jedna z nich przedstawia emocjonujące, ba – mrożące krew w żyłach dzieje swego pływania na własnym żaglowcu-oldtimerze „Albatros” (kinomani znają tą jednostkę między innymi z filmu „Sztorm”). Zainteresowani tematyką lotniczą poznali już Autora w książce „Los jest myśliwym”.
Ernest K. Gann zmarł śmiercią naturalną (aż dziw!) w wieku 81 lat. Od samego początku Autor trzyma nas w napięciu – opis wyprowadzenia zakupionego w Rotterdamie wraku na morze zapowiada, że dalszy ciąg okaże się horrorem. Czy tak będzie – przekonacie się sami. Suplement edukacyjny – słownik terminów żeglarskich.
Namawiam do kupna książki, ale nie jako prezent dla żony, a tym bardziej dla przyjaciółki. Czyta się super !
Jerzy Kuliński
25.07.2013
recenzja zamieszczona na stronie: http://www.kulinski.navsim.pl
Podczas tegorocznego finału The Tall Ships Races w Szczecinie, na pokładzie STS Fryderyk Chopin opowiadałem o naszym projekcie „Niebieska Szkoła”. Otrzymałem wówczas książkę „Śpiew Syren” autorstwa Ernesta K. Ganna. Obiecałem przeczytać i podzielić się wrażeniami. Szczerze mówiąc myślałem, że to kolejna próba współczesnego żeglarza opowiedzenia o swoim żeglowaniu. Ot takie ach i ech nad oczywistymi sprawami dla żeglujących po wodach ziemi. Takich książek przeczytałem wiele i wiele razy żałowałem straconego czasu. Czytając „Śpiew Syren” znalazłem rzeczy, które się czuje, ale trudno je opisać. Czym jest wychowanie morskie? Co powoduje, że tak surowy wychowawca jakim jest morze, jest tak kochany przez wychowanków? Dlaczego bezgranicznie kocha się jachty, które stają się drogimi, zazdrosnymi kochankami? Po lekturze muszę przyznać, że autor był bardzo kochliwy. Każdą ze swoich Syren kochał miłością głęboką. Książkę polecam zarówno tym, którzy kochają podobnie jak i tym, którzy dziwią się takiej miłości.
Marek Muszyński
Dyrektor Niebieskiej Szkoły
na STS Fryderyk Chopin
25.09.2013
Od tłumacza
Przez kilkanaście sezonów w czasie rejsów organizowanych na naszym rodzimym jachcie czytałem załogom fragmenty „Śpiewu Syren”. Bez względu na to, czy żeglowaliśmy po naszym Bałtyku, czy na dalekiej Północy=Lofotach, Svalbardzie, Islandii, koledzy i przyjaciele z załóg Horna poczuli, że są z „tej samej grupy krwi”, co Ernest Gann i jego załogi. Z wielką radością patrzyłem jak niekiedy zaczynają myśleć i mówić o życiu na morzu trochę podobnie jak Autor, a „Bardinet Hour” przyjęła się szybko i radośnie. [M.Roszkowski – Od tłumacza, Śpiew Syren]
Na morzu nie „walczymy z żywiołami” – żyjemy zgodnie z ich regułami, bo są mądre i celowe, i dość prędko zaczyna się to przekładać na relacje w załodze. Ernest Gann, choć jest w tym dosyć dyskretny, to często mówi o sobie. Można to odczytać przez refleksje, jakie budzi w nim codzienność morskiej żeglugi, odwiedzane porty, zapamiętane widoki i budzące się wspomnienia. Zwróćmy uwagę, jak życzliwy jest dla spotkanych ludzi, jak sympatycznie opisuje ich słabostki i z uznaniem mówi o zaletach. To nie jest dziś postawa popularna i chyba często jej nam brakuje. [ M.Roszkowski – Od tłumacza, Śpiew Syren]
Wybrane fragmenty
„Staramy się odgadnąć dlaczego w dzisiejszych czasach człowiek opętany jest pragnieniem przemieszczania się z miejsca na miejsce pod żaglami. Tajemnicza siła z jaką morze przyciąga człowieka przypisywana jest faktowi, że wyszliśmy z oceanu. Wyobraźnia działa oczywiście w zależności od naszego wieku i doświadczenia, lecz przeważnie przygoda zaczyna się gdy tylko horyzont zacznie się przybliżać, choćby o kilka metrów. Nawet najprymitywniejsza łódka może dostarczyć nam autentycznych przeżyć, a
bardziej sentymentalni z nas nie widzą nic dziwnego w obdarzaniu miłością statku, który unosi ich w świat. (…)”
„Cena wywoławcza przekonała mnie, że właściciele chcą się pozbyć statku. Po zakończeniu przeglądu złożyłem jeszcze niższą ofertę i zbyt szybko jak na swoje możliwości finansowe stałem się armatorem. Moja lekkomyślność była absolutna. (…) W ten sposób pijani uznają, że następny kieliszek jest nieodzowny, żarłok nie zgadza się na dzień bez uczty, a kobieciarz zaczyna nowy romans. (…)”
„Pod pokładem kłębił się labirynt rur falujących, zakręcających wężowo, przewijających się i szukających swojej drogi nad, pomiędzy i obok innych (…) W każdym następnym roku, po każdej nowej przeróbce tworzono nowy „rurarz”, tak że nawet holenderski inżynier, który jak sądziliśmy odkryje sekrety tej układanki wyglądał na zdumionego.(…) Przygłaskiwał często włosy próbując ocenić która z rur prowadzi za burtę, a która do zenzy i jak wpływa na cały ten bałagan ten, czy ów zawór. W czasie jego poszukiwań wyczułem, że nie ma on serca do tych spraw, lecz przypisywałem to swojej ignorancji technicznej. Wzdychał raz za razem dotykając poszczególnych elementów i często szeptał „… zupełnie nie rozumiem co ta rura tu robi. Ona prowadzi do nikąd”. Gdy później wyznał mi, że jego prawdziwą pasją jest gra na skrzypcach w zespole muzyki kameralnej przekonałem się, że moje problemy nie są jego problemami. Po prostu ciążył mu źle wybrany zawód. Czasem jest to gorsze niż zwykłe bezrobocie. (…)”
„Ponadto przybyła grupa młodzieży, której członkowie różnymi drogami dotarli do Rotterdamu. Z jednym wyjątkiem byli oni wynalezieni przez Bigelowa, który żywił dość powszechne w shipingu złudzenie, że bardzo młodzi ludzie zostaną świetnymi żeglarzami. Ponieważ tacy bardzo młodzi ludzie pływali kiedyś na żaglowcach i zgodnie z przekazami bywali kapitanami przed osiągnięciem 25 lat, również próbowałem uwierzyć, że udowodnią siłę swoich charakterów, fizyczną sprawność i odporność na niewygody. Być może niegdyś młodzież jadała co innego, lub sypiała na innym boku, a może jej życie było przedmiotem większej staranności ze strony starszych. W każdym razie duchowa struktura naszej młodzieży była zasadniczo inna. (…) Wkrótce po tym jak niskie brzegi Holandii znikły za horyzontem mulistej wody nasz młodzieżowy zespół zachorował. Zapragnęli powrotu do swoich matek, a żądza przygód ich opuściła. Mogliśmy się spodziewać tego przekleństwa małych jednostek, gdyż z jakiegoś powodu dzisiejsi młodzi i piękni są strasznie wrażliwi. Choroba rzeczywiście nie wybiera, może złamać każdego i to na wiele sposobów. (…) Co do diety, psychoterapii, maskotek i modlitw to nie pomagają komuś, kto po prostu musi się wyrzygać. (…) Portugalska wyspa Madera jest łatwo dostępna dla turystów jest przepełniona nudnymi Anglikami i ich żonami o ptasich móżdżkach. Całe dobre wino wypijają tubylcy, a eksportuje się jedynie drugi gatunek. Resztkami karmi się przybyszów. Weszliśmy do Funchal, głównego portu na Maderze po prowiant i aby znów poczuć stały ląd pod nogami. Myśleliśmy, że mając na pokładzie kilku młodych ludzi pozbawionych przez jakiś czas osobistych uczuć i fizycznych przyjemności zobaczymy tradycyjny marynarski rytuał portowych uciech. Tak więc ci z nas którzy bywali już na morzu czekali na oznaki rozpusty. Nadaremno! Choć Funchal nie jest Hamburgiem, czy Marsylią, ale posiada kilka domów schadzek i jak w każdym porcie pewną ilość lekkomyślnych dziewcząt gotowych zaspokoić potrzeby wygłodzonych żeglarzy.
Na początku myśleliśmy, że nasi młodzieńcy nie wykazują większego zainteresowania sprawą przed zrobieniem wstępnego rozpoznania sytuacji. Mijały godziny i patrzeliśmy, jak wędrują bezradnie ulicami nawet nie zanuciwszy sprośnej piosenki. Po raz pierwszy od czasów długo wyprzedzających Ulissesa, po raz pierwszy od czasu, gdy niespokojne dusze powędrowały za horyzont żeglarze nie odpowiedzieli na pokusy lądu. Dopiero po południu odkryliśmy, że nasi młodzi żeglarze robią właśnie to co chcą i ta świadomość zdruzgotała nasze poglądy na to co dobre i złe w żeglarskim świecie. To tak jakby zwodować statek bez nazwy, postawić maszt nie wkładając monety pod jego piętę, to tak jak salwa burtowa oddana z korkowców. Siedzieli sobie w parku i jedli spokojnie lody z waflowych rożków. Ich matki mogły być z nich dumne. Starsi z nas byli jednak tak zaszokowani tym widokiem, że szukali ratunku w miejscowym kiepskim winie przez resztę wieczoru, aż w końcu zostali dostarczeni na statek pod konwojem policji. „W ten sposób”, oświadczyli, „uratowano nasz honor”. Jak wykrzyczeli tryumfalnie „ALBATROS nie będzie opuszczał Madery z opinią statku obsadzonego zjadaczami lodów” (…)”
„Człowiek rusza na morze z wielu przyczyn, a jedną z nich, nie najmniej ważną, jest chęć powrotu do środowiska. Mimo to prawdziwych żeglarzy nie ma i nigdy nie było wielu. Mówi się, że na początku wyszliśmy z morza jako jednokomórkowce. Nasz pot jest słony, nasze łzy są słone, jako embriony przypominamy ryby, a największe zwierzęta morskie są naszymi kuzynami jako ssaki. Noe uratował wszystkie gatunki żeglując i tylko na morzu możemy odczuwać najlepiej i najpełniej harmonię naszej egzystencji.
Przeciwko wszystkim tak ogólnym teoriom można wynajdywać kontrargumenty czasem naukowe, czasem metafizyczne. Lecz czy odpowiedź na te pytania możliwa jest w języku teorii i kontr-teorii naukowych? Żadna teoria i żadne argumenty nie odpowiadają rozstrzygająco na najważniejsze ludzkie pytania. Klucz do odpowiedzi został zagubiony, lub rozmyślnie ukryty, gdzieś na początku naszych dziejów.”
Ernest K. Gann
Urodzony 13 października 1910 roku w Lincoln, w stanie Nebraska Ernest Kellogg Gann był lotnikiem, żeglarzem, pisarzem, producentem filmowym i obrońcą przyrody. Od najmłodszych lat fascynował się żeglarstwem, lotnictwem, filmem i fotografią. Decyzją ojca, który uważał, że zdyscyplinowanie syna jest niezbędne został posłany do paramilitarnej szkoły (Culver Military Academy), którą ukończył w 1930 roku. Następnie ukończył Yale School of Drama. Po uzyskaniu licencji zawodowego pilota rozpoczął pracę w American Airlines. W czasie II Wojny światowej służył w Air Transport Command, organizacji dostarczającej samoloty transportowe produkcji amerykańskiej do Europy, Afryki, Ameryki Południowej i Azji, w tym do Indii i Chin. Był jednym z pionierów lotnictwa transportowego. Jako jeden z pierwszych wykonywał loty na dalekiej północy…
Cena 48 zł
Rok wydania: 2013
Wymiary: 14 cm x 20 cm
Liczba stron: 398
Okładka: oprawa miękka
ISBN 978-83-934247-1-9
O książce przeczytasz również:
Kontakt
e-mail: biuro@lowpass.eu